17 sty 2017

DZICY LOKATORZY




Święta, święta i już po. 
Nie lubię tego momentu. Nie lubię stycznia. Niby stanowi jakiś początek, jednak moim zdaniem jest taki bardziej „końcowy”. Smutny, ponury, zimny, długi. Tak, zdecydowanie, grudzień jest najdłuższym miesiącem w roku. Nie maj, nie czerwiec lub lipiec czy sierpień, ale właśnie grudzień – fuj.


Myślami wracam więc do lata.
Rodzinne wakacje spędzamy w drewnianym domu wybudowanym przez mojego Tatę. Wiele lat temu tam, gdzie teraz stoi dom było prawie ściernisko – bezdrzewne, łyse pole. 
Taki nieużytek. Teraz jest inaczej, trawa, drzewa, rozbuchana zieleń średnich rozmiarów – ładnie.


Kilka lat temu w naszym domu objawiły się tajemnicze dźwięki wydawane przez nie mniej tajemnicze istoty. Dźwięki słyszalne były jedynie nocą – jakieś pochrząkiwania, piski, chrobotanie dochodzące z pomieszczeń, w których akurat nikogo z nie było. 
Czasem, również w nocy, przez zaciemniony pokój przemknął jakiś cień, coś kradło i nadgryzało jedzenie oraz niepokoiło psy.


Oczywiście zastanawialiśmy się kto nas nawiedza, snuliśmy domysły czy to jeden osobnik czy też jest ich więcej, jednak  do żadnych konkretów nie doszliśmy. Nie wiem z jakiej przyczyny, w tym to znaczy w zeszłym roku coś się zmieniło. 
Siedzimy sobie wieczorem przed telewizorem, a jakże, a tu nagle zza obmurowania kominka, wybiega ktoś puszysty (czytaj sierściuch nie tłuścioch) i przemyka po ścianach pod sufitem, równolegle do podłogi, w stronę części kuchennej, po czym bezczelnie, na naszych oczach, kradnie z kosza na pieczywo jakiś kąsek i wraca tą samą drogą, tym razem bez specjalnego pośpiechu.


Psy zapatrzyły się w bezczela tak zaskoczone, że nawet nie szczeknęły. My, nie ukrywam, również, chociaż po chwili odzyskaliśmy głosy na tyle żeby rozpocząć dywagacje na temat gatunku stwora. Oczywiście, jako nieznający się, do niczego nie doszliśmy. Na szczęście, poproszeni o pomoc wujek G. i ciocia W., chętnie uświadomili nas, iż mamy do czynienia z popielicą, zwierzątkiem tak rzadko spotykanym, że nie dość, iż jest objęta ochroną gatunkową, to jeszcze wpisana jest do Polskiej Czerwonej Księgi Zwierząt oraz objęta Konwencją Berneńską. 
Opinię tę potwierdził wybitny znawca dzikich zwierząt, Adam Wajrak, w swoim artykule „Dom Popielic”, w którym pisze, iż specjalnie odwiedza jakichś znajomych, u których zadomowiły się popielice, i że to wielka rzadkość, a samego zwierzaka niezwykle trudno zaobserwować, gdyż jest wyjątkowo płochliwy. No i prowadzi zdecydowanie nocny tryb życia, co sprawy nie ułatwia. 
Dotarło do mnie, że dostąpiliśmy wyjątkowego zaszczytu.


Z biegiem czasu pielgrzymki po żywność stały się coraz częstsze, a nasza popielica coraz śmielej sobie poczynała. Zupełnie zrezygnowała z konspiracji, a nawet zaczęła zachowywać się tak, jakby chciała nawiązać bliższą znajomość. 
Przestała uciekać z jedzeniem do swojej kryjówki, zasiadała na szafce w kuchni lub na karniszu i konsumowała w spokoju, z godnością, przypatrując się nam uważnie i kompletnie ignorując podekscytowane psy.


Doszło nawet do tego, że wychylona jak najbardziej było to możliwe, krzyczała na nie i skrzeczała, co oczywiście ich nie uspokajało. Mając na względzie wyjątkowość sytuacji zaczęliśmy popielicy zostawiać owoce, orzechy i inne smaczne kąski w miejscach, w których najchętniej przebywała. Najbardziej smakowały jej orzechy laskowe, winogrona i dojrzałe nektarynki, których miąższ skrupulatnie wygryzała, odrzucając skórki.


Wydawało się jakby była wszędzie. 
Jeszcze przed sekundą siedziała sobie na karniszu nad oknem w kuchni, by już po chwili objawić się w sypialni na górze, w której spała malutka Julka i wrzeszczeć na jej rodziców, którzy ośmielili się zajrzeć do dziecka. Co ciekawe, zawsze kiedy wchodzili do pokoju, biegła od strony łóżeczka małej, wdrapywała się po ścianie, siadała na puszcze elektrycznej i dopiero z tego stanowiska zaczynała pyskować naprawdę głośno. 
Zaczęliśmy się nawet zastanawiać czy nie sypia w łóżeczku Julki, kiedy dorosłych nie ma w pokoju. Ale na to nie ma dowodów.


Pewnego dnia, kiedy otworzyłam szafkę kuchenną, i sięgnęłam po miseczkę na owoce poczułam, że jest cięższa niż zwykle i w tej samej chwili wysunął się z niej różowy nosek i zaspany pyszczek.  
Cóż, wycofałam się dyskretnie, bo przecież nie godzi się zakłócać spokoju kogoś, kto jest w pisany w Czerwonej Księdze.
Ledwo się odwróciłam, a tu widzę naszą popielicę siedzącą na karniszu. Zajrzałam więc szybko do szafki – śpioch z miseczki był na swoim miejscu. Czyli są dwie, co najmniej.
Od tego momentu nastąpiła nagła eskalacja aktywności popielic. Przestały udawać, że jest ich jedna, postanowiły zignorować swój naturalny rytm dobowy i zaczęły egzystować z nami w różnych porach dnia i nocy. Doszło do tego, że można było je poczęstować z ręki i szperać w szafce z naczyniami, a one nawet się nie budziły. 


Zdecydowanie miejscówka z miseczkami najbardziej im odpowiadała jako miejsce bytowania. 
Biły się o tę szafkę, wrzeszczały na siebie i wyganiały jedna drugą. Wygrana szła spać do miseczki, przegrana do szafki obok – do pudełka z bandażami i plastrami.
Nie ukrywam, że byliśmy zachwyceni. To rzeczywiście było jak kreskówka na żywo, bo popielice są prześliczne i naprawdę można się na nie gapić godzinami. 
Dzieciaki się w nich zakochały, psy wręcz przeciwnie.


Na kilka dni przed naszym wyjazdem, zaczęliśmy rozkładać w różnych miejscach więcej niż zwykle smakołyków, zwłaszcza orzechów, a nasi dzicy lokatorzy, jakby doskonale wiedzieli co się święci, zaczęli zbierać zapasy i wynosić do swoich skrytek, które jak podejrzewamy, miały na strychu.
Dzień naszego wyjazdu był dniem Apokalipsy. Popielice zwariowały. Podczas gdy my pakowaliśmy się w wielkim chaosie, zamieszaniu i hałasie, one tłukły się o miejsce w najlepszej szafce wyjątkowo zażarcie, rozwinęły wszystkie bandaże, powyciągały z pudełek plastry i mościły nimi różne naczynia. Kradły wszystko co nadawało się do jedzenia i chowały gdzie popadnie. 


Nie spały ani chwili – totalne szaleństwo. 
Jestem w stu procentach pewna, iż wiedziały doskonale, że wyjeżdżamy, że nas nie będzie, a to wiąże się z przerwaniem stałych dostaw  żywności i rzecz jasna, z poważnym ograniczeniem życia towarzyskiego. 
Prawdę mówiąc, przykro mi było tak je zostawiać, żal, smutno. Na dodatek zdałam sobie sprawę, że w swojej głupocie, ludzkim zadufaniu i nieuzasadnionym poczuciu ważności, nazywałam je dzikimi lokatorami, podczas gdy, tak naprawdę, to my nimi jesteśmy.



W każdym razie jedno jest pocieszające – popielice hibernują, przesypiają całą zimę bez przebudzenia i wstają dopiero w maju lub czerwcu, a jako że w sen zimowy zapadają już we wrześniu, musiały iść spać krótko po naszym wyjeździe.
Zazdroszczę im niesamowicie. Naprawdę bardzo chciałabym zapaść w taki ożywczy sen zimowy i przespać te paskudne, zimne ciemne miesiące ze szczególnym uwzględnieniem stycznia.
Czekam na ciepło, słońce, światło, długie, gorące wieczory, zapach skoszonej trawy i na spotkanie z moimi letnimi gospodarzami.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz